W kąciku są już dwa improwizowane stanowiska do manicure i dwa do makijażu. W czasie pracy toczą się zwykłe babskie rozmowy: o kosmetykach do pielęgnacji ciała, twarzy, włosów, makijażu; trochę o dzieciach i mężach - ale tylko w kontekście: "co powiedzą, jak mnie zobaczą!". Rak to dziś temat tabu, ani słowa o chorobie, strachu, bólu. - O to właśnie chodzi: żeby przynieść tym mamom i dzieciom kawałek naszego świata i jednocześnie wyrwać je na chwilę z tego, w którym żyją na co dzień - mówi Agnieszka Sielewicz.
Namiastkę domu jakoś udaje się jej w CZD stworzyć. - Tu, na dolnym oddziale, w piwnicy, jest nas mało, mamy dostęp do automatu na ciuchy, żeby zrobić pranie, i kuchni, więc mogę ugotować Synkowi to, co lubi - mówi Bożena. I dodaje: - Jak się Synek dobrze czuje, cieszy się, ma siłę, może się bawić, to jeszcze jakoś jest. Ale kiedy w czasie chemii tylko leży i wymiotuje, kiedy w czasie naświetlań boli go głowa, brzuch, to jest bardzo ciężko.
Do godziny 11 mają radioterapię, a później do wieczora człowiek się tak snuje po oddziale, dni upływają na tęsknocie za dziećmi, co innego można tu robić? Akcja fundacji "Gdy liczy się czas" to dla nich bardzo miła niespodzianka. - Odkąd Synek choruje, zupełnie zapomniałam o swojej kobiecości, przestałam się malować, nawet by mi przez myśl nie przeszło, żeby robić fryzurę, malować paznokcie. Gdy jesteśmy w domu, mąż mówi: odpocznij, idź do fryzjera, do kosmetyczki. Ale jak? Gdy trzeba walczyć o dziecko, kobiecość schodzi na dalszy plan.
Albo całkiem się chowa. Klaudia z Dolnego Śląska, mama 7-letniej Leny, wyjaśnia: - Ograniczam się do podstawowej higieny, prysznica, mycia zębów, spięcia włosów na szybko. Nie patrzę na siebie przez pryzmat kobiety, jestem po prostu rodzicem, tutaj płeć się całkowicie zatraca.
Od prawie dwóch lat walczą z rakiem mózgu. Lenka przeszła dwie operacje i leczenie neurochirurgiczne, gdy guz odrósł po raz trzeci, dostały skierowanie na onkologię. Są już po chemioterapii i trzeciej operacji, zostały cztery tygodnie naświetlań plus chemia podtrzymująca. Zdaniem Klaudii faktycznie da się w szpitalu stworzyć coś na kształt domu, ale to zależy nie tyle od miejsca, co od ludzi wokoło. - Już się przekonałam, czy to neurochirurgii, czy na onkologii, że wszyscy jedziemy na jednym wózku, wobec choroby jesteśmy równi. Tu nie ma znaczenia, czy jesteś prawniczką, czy bezrobotną gospodynią domową - wyjaśnia. I dodaje: - Staramy się zachowywać normalnie. Nie ma nadmiernego rozpieszczania, w dalszym ciągu obowiązują te same zasady co w domu, staramy się celebrować posiłki, co się nie zawsze udaje, wiadomo, chemia, brak apetytu, wymioty…
Uchylić nieba
Natalia z własnego doświadczenia wie, że między łóżkiem dziecka, gabinetami lekarzy, apteką, szpitalną kaplicą i kroplówkami z chemią ginie kobiecość. - Ostatnie, co kobiecie przychodzi w takim miejscu do głowy, to żeby o siebie zadbać, pójść do fryzjera, zrobić makijaż, pomalować paznokcie.
Anna Pietrzak przyznaje, że do CZD weszła trochę przerażona, czy da radę. - Powiem szczerze: czułam się jak na egzaminie. Wtedy spotkałam Lenę i wszystko minęło. Tak bardzo chciała perukę. I cały jej optymizm zalał salę. Jej mama powiedziała, że nie widziała Leny tak szczęśliwej od bardzo dawna, zupełnie jakby nie była chora. Chyba najlepszym podsumowaniem jest jej uśmiech po tym jak, mogła wpiąć spineczkę we włosy. Nie zdajemy sobie sprawy, jak ważną rolę włosy odgrywają w naszym życiu.
Agnieszka Sielewicz wspomina, jak w czasie walki z rakiem swojego taty i po jego odejściu bardzo pilnowała, by zawsze mieć makijaż. - To była taka moja maska, dzięki niej miałam siłę, żeby się kompletnie nie rozkleić, bo, jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało, gdybym pękła i się popłakała, wyglądałabym po prostu idiotycznie - wyjaśnia. I dodaje: - Dziś widzę, jak te matki znów stają się "normalnymi" kobietami, rozmawiają na zupełnie inne tematy niż na co dzień, mogą na chwilę odetchnąć. To jest cudowne i niesamowicie wzruszające. Takie chwile ściągają człowieka na ziemię, sprawiają, że się zapomina o jakichś wymyślonych problemach, pozwalają zatrzymać się na chwilę i docenić zwykłe, proste rzeczy, które nas otaczają.
Gdy Agnieszka Przybysz z kolei zawitała na onkologię w CZD zapytać, czy ktoś reflektuje na manicure, odpowiedział jej las rąk. - Wszystkie panie były chętne, dziewczynki też. Widziałaś, jak się Lenka cieszyła, gdy jej robiłam paznokcie? Dla nich to jest jakaś rozrywka, urozmaicenie tego szpitalnego życia. Jedna z mam mówiła, że na co dzień chodzi nieumalowana, w rozciągniętych spodniach, czuje się jak kopciuch. A chciałaby się podobać mężowi, kiedy przyjeżdża do nich w odwiedziny. W tej całej walce o życie i zdrowie dzieci to jest dla nich jakaś odskocznia.
Agnieszka Wojtecka przyznaje, że przed wejściem na oddział miała mnóstwo pytań, a wręcz obaw. - To było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Nie wiedziałam, jak zareaguję na to miejsce, i jak mamy i dzieci zareagują na nas, na tę akcję. Człowiek chciałby im wszystkim nieba uchylić, ale jak to zrobić delikatnie, żeby kogoś nie urazić? Sama mam przecież prawie dorosłe dziecko i wiem, ile rodziców kosztuje choroba dziecka - wyjaśnia. Wraz z wejściem na oddział niepewność prysła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, która tego dnia przybrała formę pędzelka do makijażu. - To nie było dla nas wielkie wyzwanie, robimy to na co dzień. Cudnie było zobaczyć, jak to działa na dziewczynki i kobiety, zobaczyć błysk w ich oku, kiedy spojrzały w lustro i zobaczyły, że mimo zmęczenia mogą ładnie wyglądać.
Natalia: - Bardzo ważne jest, by móc poczuć się piękną. Podobną akcję robiliśmy w szpitalu w Lublinie, aż przyjemnie popatrzeć na mamę, która przychodzi szara, wymęczona, smutna, a wychodzi zadbana, promienna, po prostu piękna. Od razu wtedy zmienia się tok myślenia, nastawienie. Piękno dodaje kobiecie siły, którą później może przekazać swojemu dziecku.